Dziś prawdziwych Brytoli już nie ma, czyli kilka słów o serialu „Downtown Abbey”.

slider-v1-bg-1

Seriale jak i filmy kostiumowe cieszą się dość dużą popularnością. A jesli historia opowiedziana jest ciekawie i z dbałością o zachowanie podstawowych prawd historycznych, to ogladanie sprawia dużo przyjemności. Tak też jest w przypadku serialu spod reżyserii Juliana Fellowesa.

Downton Abbey to serial ukazujący losy brytyjskiej arystokracji we dworze należącym do państwa Grantham. Akcja dzieje się na początku XX wieku, czyli w czasach jeszcze bardzo konserwatywnej Anglii, choć lepiej pasowałoby tu stwierdzenie: starającej się o utrzymanie starych, dobrych zasad…

Już na samym początku zdystansowani i dystyngowani tradycjonaliści zostają postawieni w sytuacji, która okaże się dla nich nie tylko przełomowa, ale także stanie się zarzewiem dalszych przemian, próbujących przełamać konserwatywny mur. Świat tu ewoluuje, młode pokolenie albo podporządkowuje się regułom albo sprzeciwia się zacietrzewionym zasadom dając tym samym początek zmianom, które odczuwamy po dziś dzień (ot, choćby wolne wybory dla kobiet).

I chyba to jest jeden z powodów całego uroku tego serialu. Oglądamy zmagania nierzadko komiczne (duży plus za dystans do siebie) przedstawicieli „starej daty” z „wybrykami” młodego pokolenia kształtującymi nową rzeczywistość.

Bardzo sprawnie i ciekawie zostały tu ukazane zmiany społeczne, które zaczęły rozpychać się łokciami w zachowawczej Anglii. Choć są tylko tłem do wydarzeń z życia bohaterów Downton, ale sprytnie i nienachalnie wplecione. Na przykład nowe urządzenia kuchenne, które kucharka (Pani Patmore) uznaje za „dzieło szatana”, pierwsze próby gramofonu, pierwszy model telefonu czy „skandaliczny” jazz i czarnoskóry śpiewak.

Największym chyba atutem jest genialna gra aktorska Maggie Smith. Sceny z nią, a przede wszystkim kwestie, które wygłasza (przede wszystkim sarkazmy) zawsze mają ukryte drugie dno. Efekt pogłębiają konfrontacje z „rówieśniczką” Isobel (Penelope Wilton), czyniąc serial dobrą rozrywką. Mimo tego, nie ma w serialu charakterów charyzmatycznych, które by „nakręcały” akcję i wyłącznie dla których zasiadałoby się przed telewizorem. Są postacie bardziej lub mniej lubiane, niekiedy nawet irytujące. Każdej z nich przypisane jest szczególne miejsce. Ekipa serialu jest jak drużyna sportowa być powinna: zgrana, grająca do jednej bramki. I co najważniejsze: zapewniająca sukces. Tak jak jeden zawodnik meczu nie wygrywa, tak tutaj nie ma bohatera, który jako jedyny prowadzi serial do zwycięstwa.

Jest jednak pewna zastanawiająca rzecz, za którą twórcom serialu powinno się trochę oberwać. Mianowicie: akcja serialu rozpoczyna się wraz z zatonięciem Titanica, czyli w 1912 roku. Mniejsza o to, że w ciągu 3 odcinków ni stąd ni z owąd przenosimy się do roku 1914. Sęk w tym, że oglądając 4 sezon rozgrywany w „szalonych” latach 20-tych po aktorach ani rysy zmian!!!  Jakiejkolwiek. A mamy tam przecież kilka „wiekowych” osób, którym te 10 lat nie zrobiło „krzywdy”. Nawet pies trzyma się „jak za dawnych lat”. Patrząc na serial i doceniając dbałość o detale scenografii (kolejny wielki plus serialu) ma się mały niesmak tego niedopatrzenia, a przecież nie jest to awykonalne! A tak z przymrużeniem oka, to nie dostrzegłam w serialu „prawdziwej brytyjskiej pogody”, bo ciągle świeci tam słońce i jest nieziemsko zielono…

I choć do końca 4 sezonu nie potrafiłam pogodzić się z uśmierceniem dwójki jednych z ulubionych bohaterów (bo w niektórych przypadkach jestem zwolenniczką zamiany aktorów i wierzę, że w przypadku Downton Abbey byłoby to możliwe) to udało się reżyserom uniknąć mezaliansu.

Całość ogląda się zarówno z uczuciem zazdrości jak i zażenowania. Zazdrość dotyczy utrzymywanych jeszcze zasad szacunku do starszych, pięknych strojów i nadal żyjących dżentelmenów, których nie trzeba było „ze świecą szukać”. Zaś zażenowanie to raczej konsekwencja wychowania w „innych czasach”. Próbuje się więc doszukiwać sensu i logiki w niektórych praktykach mieszkańców: zarówno warstwy arystokratycznej, jak i jej służby. Te dwa rożne od siebie uczucia czynią ten serial niezwykłym.

Reasumując, nie ma wątpliwości, że tamtej Wielkiej Brytanii już nie ma. Tym bardziej warto zagłębić się w świecie, którego nie przyszło nam poznać. Odcinki zakończonego niedawno czwartego sezonu Downton Abbey przyciągały przed telewizory średnio 11,8 miliona brytyjskich widzów – to więcej niż odcinek uśmiercenia Hanki Mostowiak. Szkoda, że nie ma u nas takich seriali i szkoda, że nie było „takich” czasów.

 

0 0 votes
Czy polecasz
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments